przez Krzych » 7 paź 2014, o 17:34
Witam,
Piszę ten temat ze względu na to, że natrafiłem jakiś czas temu na ciekawy sposób na walkę z chorobami, szczególnie przewlekłymi i cywilizacyjnymi. Czyli praktycznie wszystkimi. Jest to dieta owocowo-warzywna dr. Ewy Dąbrowskiej, znana też jako Post Daniela. Polega na spożywaniu tylko określonych warzyw i owoców, głównie warzyw, co ma wywołać odżywianie wewnętrzne organizmu, co poskutkuje najpierw spaleniem tłuszczu a potem zamianą wszystkich toksyn, uszkodzonych komórek itp na energię, co poskutkuje oczyszczeniem organizmu. Nie jestem ekspertem, więc nie będę się tutaj rozpisywał udając uzdrowiciela, tylko wypiszę potrzebne linki.
Strona dr. Ewy Dąbrowskiej:
http://www.ewadabrowska.pl/index.php?op ... 10&lang=pl
Wykład dr. Ewy Dąbrowskiej:
cz.1: https://www.youtube.com/watch?v=tFlQXgbi2ns
cz.2: https://www.youtube.com/watch?v=yJn4bf0chxc
Blogi osób doświadczonych w tej diecie i inne przydatne linki:
http://www.akademiawitalnosci.pl/5-mito ... browskiej/
http://cudownediety.blogspot.com/p/diet ... j-faq.html
http://wedrowkapozdrowie.blogspot.com/2 ... cowej.html
Wszystko co potrzebne znajdziecie pod tymi linkami, ale zaznaczam, że jest to post wymagający długiego przygotowania i nie można przejść na niego z dnia na dzień, jeżeli całe życie odżywiało się "standardowo", czyli po prostu jadło się syf i truło się od urodzenia.
Osobiście zacząłem ten post niedawno, dzisiaj jest czwarty dzień. Nie potrzebowałem przygotowania, bo pół roku temu przeszedłem na wegetarianizm, a miesiąc temu na weganizm, więc okres przygotowawczy mam już za sobą i od dłuższego czasu nie jem żadnych śmieci, a od miesiąca jem już tylko zdrowo. U osób jedzących "standardowo" okres przygotowania trwa mniej więcej pół roku.
Obecnie czuję się bardzo dobrze, jelita bardzo się uspokoiły. Nawet wróciłem do "trybu dziennego", a to mówi samo za siebie. Oczywiście to tylko początek diety, zaczną się pewnie jakieś problemy z przyczyn, które już sobie wyczytacie, lub nie, a prawdziwy test przyjdzie po powrocie do normalnego jedzenia, ale jestem dobrej myśli. Po zakończeniu "postu" napiszę co z tego wyszło, choć to dopiero pierwszy post, więc cudów może nie być od razu.
Zdaję sobie sprawę, że większość z was, a raczej wszyscy, uznacie to za szaleństwo i że zaraz umrę, że pozostaniecie przy systemie odżywiania i leczenia, które wpędziło was, a raczej nas, w te problemy zdrowotne które mamy, ale napisałem ten temat, bo może kogoś to zainteresuje i zda sobie sprawę z pewnych rzeczy i też wyruszy w swoją podróż po zdrowie.
Proszę tylko o nie wygłaszanie pseudo mądrości nie mając pojęcia o czym się pisze, nie pisać głupot, że "taka dieta to może dać efekt, ale ostateczny", ani nie powtarzać bzdur i przesądów, które otyłe i chore na wszystko co się da tym świecie baby klepią pod sklepem.
Dziękuję i pozdrawiam,
P.S Od dzisiaj chodzę też na akupunkturę co tydzień, napiszę potem jakie wrażenia i może efekty. Ale to wszystko, relacja z akupunktury i diety jakoś na początku grudnia, bo to wszystko wymaga czasu.
Moje sprawozdanie z okresu stosowania diety:
Dzień 0 - 04.10.14
Pierwszy dzień na samych warzywach i owocach. Nie miałem jeszcze dokładnie sprecyzowanej listy owoców i warzyw, ktore można jeść, tak więc ten dzień uważam za dzień próby generalnej, dzień 0, bo zjadłem wtedy całą pomarańcz i sporo truskawek, które podczas tej diety można jeść tylko w śladowych ilościach. W tym dniu spędziłem trochę czasu w internecie, szukając głównie listy dozwolonych warzyw i owoców.
Organizm całkiem dobrze zniósł taką ilość warzyw i owoców. Wypróżnienie rano jeszcze duże, dlatego że poprzedniego dnia zjadłem jeszcze 2 normalne posiłki. Odczuwalny lekki ból brzucha, choć to może być zbyt dużo powiedziane. Do tego lekkie kolki przy próbie intensywnego poruszania się i lekkie mdłości. Odczuwalne zmęczenie i brak sił, choć w niewielkim stopniu. Oczywiście lekki ból głowy, który mam całą dobę od kiedy zachorowałem na IBS.
Dzień 1 - 05.10.14
Pierwszy dzień właścwiej diety. Cały jadłospis ustalony już zgodnie z wytycznymi.
Samopoczucie bardzo podobne do dnia poprzedniego. Wstałem z lekkim kuciem w dolnej okolicy żeber z lewej strony, ale bardzo szybko przeszło. Ból brzucha trwał dłużej niż wczoraj i był mocniejszy, więc tym razem już można nazwać go pełnoprawnym bólem, ale to nie było nic co mogłoby wpłynąć w większym stopniu na sampoczucie. Ból był łatwy do zignorowania i co najważniejsze nie powodował żadnych rewolucji jelitowych. Wypróżnienie rano już mniejsze, bez śladu biegunki. Właściwie było wyjątkowo prawidłowe. Głowa już lepiej niż poprzedniego dnia.
Dzień 2 - 06.10.14
Drugi dzień diety. Tego dnia wstałem wyspany lepiej niż przez poprzednie dwa. Byłem też w znacznie lepszym humorze, a rzeczy które martwiły mnie przez ostatnie 2 dni stały się błachostką. Dawno nie miałem tak fajnego poranka. Do południa nic się nie zmieniło. Był to dzień, który zdecydowanie utwierdził mnie w chęci kontynuowania diety i umocnił moją wiarę w końcowy sukces.
Od strony zdrowotnej wszystko w porządku. Ból głowy nadal odczuwalny jednak niewielki. Musiałem potrząsnąć głową żeby poczuć bół, a w normalnych czynnościach prawie go nie czułem. Od strony układu pokramowego przywoicie aczkolwiek nie cudownie. Rano jedno bardzo małe wypróżnienie, a pół godziny później średniej wielkości, niezbyt prawidłowe, takie jak po soji. Jednak bez bólu. Około 10.30 dostałem czawki zaraz po wsiąściu na rower i męczyła mnie z 10 minut. Przez najbliższą godzinę z jelitami całkiem ok, choć były okresowe bóle brzucha, powiedzmy na 2-3 minuty co 15 minut, ale to nadal jest 10 razy lepsze samopoczucie niż miałem na codzień. Dostałem wzdęć i znowu odbijania gdy zjadłem całego potartego buraka z porem, kapusta pekińską i sałata, ale to raczej zrozumiałe, tym bardziej przy ZJD. Na zwykłej diecie umarłbym po takim jedzeniu z bólu. Nie wiem czy mi się wydaje czy nie, ale zauważyłem, że mam dzisiaj bardzo wyostrzony słuch. Głośności w komputerze nie zmieniałem od poprzedniego dnia a dzisiaj musiałem ściszyć, bo było mi za głośno. Do tego mam bardzo czystą głowę, dużą przyswajalność wiedzy, zdolność do nauki i zapamiętywania, z czym miałem duży problem przez ostatnie 2 dni. Zrobiłem sobie lekki, 6 rundowy trening, było ok jeżeli chodzi o zmęczenie, nawet lepiej niż na normalnym jedzeniu. Dosyć mocne kolki. Wieczorem i podczas zasypiania lekkie zmęczenie i średni bół głowy.
Dzień 3 - 07.10.14
Trzeci dzień diety. Bez szkoły, zostałem ze względu na zatoki męczące mnie od jakichś 5-6 dni.
Wstałem z lekkim bólem głowy. Jednak to nie było nic poważnego. Cały czas jest mi trochę zimno, pobolewa mnie głowa. Wypróżenienia tym razem 3, pierwsze oznaki biegunki w trzecim wyporóżnieniu. Dzisiaj spuściłem z tonu z jedzeniem, rano zjadłem tylko marchwew z jabłkiem, a ze względu na to, że jechałem na akupuntkurę, chcąc uniknąć problemów jelitowych po drodze, kolejny posiłek zaplanowałem dopiero na 17, po powrocie. Około 13-14 było mi już dosyć mocno zimno. W mieście i na akupunkturze wszystko ok, nie byłem specjalnie zmęczony i uczucie zimna też minęło. Wieczorem lekki ból brzucha i głowy, zawroty głowy, ale nie było mi zimno.
Dzień 4 - 08.10.14
Czwarty dzień diety. Również bez szkoły.
Wstałem z bólem głowy i zawalonym nosem, więc zostałem w domu. Ból głowy w miarę przeszedł z czasem, zatoki też. Czuję się zmęczony, mam lekkie zawroty głowy, zimno mi. Im dalej w dzień tym było mi lepiej. Wieczorem zrobiłem trening. Nie ma pamiętam już kiedy boksowało mi się tak świetnie. Oczywiście po takich przerwach od trenningów, bo poważny trening robiłem ostatnio pewnie ponad rok temu, cudów być nie mogło, ale pierwszy raz od dawna zrobiłem trening bez jelitowych problemów. Zero kolek, zero bólu. Tylko lekkie mdłości pod koniec, ale to jest normalne na wyczerpaniu, tym bardziej gdy nie jest się w formie i cyklu treningowym. Mogłem w 100% skupić się na treningu, nie mysleć o tym, czy jak zacznę trenować za mocno to zaczną się problemy jeltowe. Po prostu skupiłem się na treningu. To było wspaniałe, wreszcie jakieś światełko na końcu tunelu. Niestety myśl, że będę musiał niedługo wrócić do normalnego jedzenia trochę mnie martwi, bo nie wiem, czy ten świetny stan samopoczucia się utrzyma. Mimo wszystko ten dzień na wielki plus.
Dzień 5 - 09.10.14
Piąty dzień diety. Już w szkole, pierwszy dzień normalnego funkcjonowania na tej diecie.
Wstałem w o wiele lepszej kondycji niż poprzedniego dnia. Prawie nie bolała mnie głowa, zatoki coraz lepiej. Zjadłem sobie surowe jabłko i 2 surowe obrane marchewki. Co ciekawe, kolejny dzień z rzędu bardzo prawidłowy stolec. Tym razem tylko jeden. Poprzedało go bardzo małe i "zdrowe" parcie. Takie coś mogłoby mi się zdarzyć nawet w autobusie, spokojnie mógłbym jechać dalej. Przez dalszą część dnia jakieś tam przeburknięcia i małe wzdęcia występowały, ale to było prawie nieodczuwalne. Dzień w szkole jak każdy inny, z tym że kompletnie nie musiałem martwić się o jelita. Nie miałem też problemów z brakiem energii czy koncentracji ze względu na post. Wieczorkiem trening. Byłem trochę podmęczony wczorajszym, więc już nie było tak świetnie, ale od strony jelitowej powtórka z dnia poprzedniego. Mimo tego, że 2 godziny wcześniej najadłem się kapusty, kalafioru i brokuł, troche na surowo trochę na parze. Zero problemów, tylko lekkie mdłości po treningu, nawet już nie w trakcie. Coraz bardziej mi się to podoba. Co jeszcze lepsze, waga od 2 dni stoi w miejscu. Niecałe 59 rano i trochę ponad 60 wieczorem, czyli około 1 kg różnicy od wagi początkowej sprzed tygodnia. Liczyłem, że tak będzie, bo ta dieta nie jest dla mnie do zrzucania wagi tylko do leczenia, więc niech organizm już się zajmnie tym, a nie spalaniem tłuszczu. Kolejny dzień na wielki plus. Energia jest, efekty są, waga prawie stoi w miejscu, jelita są spokojne na tyle, że mogłem sobie pozwolić na spontaniczność w jedzeniu bez ustalonych godzin. Mogłem też wstać zaledwie godzinę przed wyjściem do szkoły, a zjeść 30 min przed wyjściem, co w normalnych realiach jest absolutnie wykluczone. Jednak nadal mam w głowie pytanie, które nie daje mi spokoju: Czy ten stan utrzyma się po powrocie do prawidłowego odżywiania? Choćby w połowie? To z pewnością najlepiej działający sposób jaki kiedykolwiek znalazłem, przynajmniej oceniając skuteczność postu do teraz, ale co będzie dalej? Chciałbym już przewinąć czas, przewinąć całą dietę, przewinąć okres powrotu do normlanego jedzenia i zacząć od pierwszego dnia normalnego odżywiania. Niestety, do tego jeszcze długa droga...
Dzień 6 - 10.10.14
Szósty dzień diety.
Standardowo wstałem z zawalonym nosem i lekkim bólem głowy pewnie tym spowodowanym, ale z dnia na dzień jest coraz lepiej. To tylko zatoki, bo nie mam temperatury ani innych objawów przeziębienia. Minął już ponad tydzień tego przeziębienia zatok, więc warto żeby już sobie odpuściły. W każdym razie jest dobrze, nos odetkał się sam chwilę po wstaniu a wraz z nim zmalał ból głowy. Na śniadanie znów jabłko i marchew. Stolec jeden prawidłowy a drugi biegunkowy. Pewnie dlatego, że przesadziłem wczoraj z warzywami. Mimo wszystko zupełne zero jakiegokolwiek bólu czy większych rewolucji jelitowych, po prostu małe uczucie niepełnego wypróżnienia. Kolejny poranek, podczas którego jelita nie mają żadnego wpływu na moje życie i mógłbym jak normalny człowiek wstać, zjeść, umyć się i wyjść. Dobrze jest poczuć coś takiego. Do teraz udało mi się to tylko podczas 3 dniowej głodówki. Dzień minął spokojnie, bez żadnych problemów jelitowych. Tylko gazy, w małych ilościach, bez dużych wzdęć. Wieczorem trening, kolejny raz było prawie idealnie. Po treningu zjadłem 3 surowe marchewki, 4 płaty kapusty pekińskiej i wypiłem sok z jednego grejpfruta i połowy cytryny. Po tym też nic się nie działo. Kolejny świetny dzień, trzeci z rzędu. Trzy najlepsze dni od września 2011 roku. Po 20 zjadłem jeszcze jabłko. Skończyło się dużym wzdęciem, które jednak dosyć szybko minęło.
Dzień 7 - 11.10.14
Siódmy dzień diety.
Wstałem znów w dobrej kondycji. Zatoki coraz mniej mnie męczą, bóle głowy też. Jelita bardzo fajnie, jedno wypróżnienie, potem może z 15 minut "jeżdżenia" w brzuchu i spokój. Aż do popołudnia, bo zjadłem za dużo kalafiora i brokuł. Skończyło się na dużym i długim wzdęciu. Ale co tam, przy normalnej diecie przecież nie jem połowy kalafiora i połowy brokuła na raz, w dodatku połowę na surowo. Byłem dzisiaj już trochę zmęczony trzema treningami pod rząd w poprzednich dniach, więc zrobiłem sobie przerwę. Kolejny dzień na plus, choć już trochę mniej niż poprzednie trzy. Zastanawiam się nad skróceniem postu do 2 tygodni. Wydaje mi się, że to wystarczy na początek. Zobaczę jak będzie po tych dwóch tygodniach. Ale myślę, że na początek wystarczą 2 tygodnie. Jeżeli będzie poprawa, ale niewystarczająca to zastosuję ten post znowu. Najlepiej w listopadzie, w okresie próbnych matur, by być pewnym i spokojnym o jelita. W sobotę 18.11 zacznę wychodzenie z postu, zaczynając od wysokocukrowych i kalorycznych owoców, jak banany, pomarańcze, dużo jabłek, itp, aby wybudzić organizm z odżywiania zewnętrznego w możliwe najłagodniejszy sposób, nie wrzucając od razu zbyt wielu rzeczy, niedzielę również na owocach, a od poniedziałku bardzo powoli małe ilości kasz, ryżu, zachowując porcje owoców i warzyw na takim poziomie na jakim są zaplanowane w codziennej diecie. Na podstawie obserwacji stwierdzę, kiedy będzie odpowiednia pora na wprowadzenie ostatniego segmentu, czyli orzechów i tym podobnych rzeczy. Po wprowadzeniu wszystkiego w małych porcjach zacznę systematycznie zwiększać porcje.
Dzień 8 - 12.10.14
Ósmy dzień diety.
Wstałem w dobrej kondycji. Po zjedzeniu dwóch jabłek na śniadanie i 4 małych surowych marchwek na drugie śniadanie miałem lekkie wzdęcie i jeżdżenie w brzuchu. Wczoraj przesadziłem z kalafiorem i brokułami więc odpuszczę je sobie na dzień lub dwa. Głowa nie boli, zatoki też w porządku. Jestem tylko trochę zmęczony, no ale tu trudno się dziwić, przecież nie będę w pełni sił na takiej diecie. Reszta dnia bardzo fajna mimo zupy z dużą ilością pora i selera. Tylko odbijanie. To kolejny dzień, w którym doświadczyłem okresów, w których czułem się zupełnie zdrowy. Dzisiaj przez pół dnia przeżywam dosłownie ekstazę. Zachorowałem 3 lata temu, a dzisiaj cały dzień jestem myślami w czasach sprzed choroby. Moje życie właściwie skończyło się 3 lata temu, więc jak tylko poczułem się lepiej wróciłem myślami do okresu sprzed choroby. Cały dzień wspominam czasy gimnazjum, beztroski, błogiej nieświadomości, a przede wszystkim zdrowia. Żyliśmy w swoim własnym świecie, bez większych problemów, nieświadomi świata. Ciągle przypominam sobie te czasy, boisko, dwór, całe dnie spędzone "na niczym", wspólne granie, nocki na komputerze, namioty, chodzenie do szkoły tylko dla towarzystwa, bo nie było tam nic co mogłoby kogoś zmartwić czy zestresować. Nikt nie dbał o przyszłość, a już tym bardziej o zdrowie, bo nie wiedzieliśmy co to znaczy być ograniczonym zdrowotnie. Co prawda miałem już wtedy nietolerancję glutenu, ale objawy były niewielkie więc nie unikałem go gdy przyszedł pomysł na pizze czy piwo. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że zjadam przetworzone i zatrute zwłoki niewinnego zwierzęcia czym skracam sobie życie i odbieram zdrowie oraz uczestniczę w masowym mordzie. To jeden z tych dni kiedy chciałoby się znów być dzieckiem, nieświadomym świata, nieświadomym problemów, tego co go czeka gdy dorośnie, nieświadomym całego zła, tego co je, i tak dalej. Po prostu żyliśmy, wychodziliśmy, budowaliśmy, graliśmy... głównie graliśmy. Wszystko było zagadką, tyle do odkrycia, cały świat i całe życie przed nami. A teraz? Realia sprowadzają na ziemię brutalnie weryfikując wszystko, a świadomość staje się przekleństwem... Nie ma już możliwości życia tak jak wtedy, bycia tak szczęśliwym jak wtedy, widząc czym na prawdę jest świat i człowiek. Tym bardziej gdy jeszcze dochodzi do tego przewlekła choroba. Mimo wszystko bardzo się cieszę, że mogłem poczuć się choćby przez chwilę jak za dawnych, dobrych i zdrowych czasów. Nigdy już nie wrócą, ale niesamowicie było się poczuć tak jak ja się dzisiaj czułem. Nigdy wcześniej przez całą chorobę mi się to nie zdarzyło. Wygląda na to, że ta dieta okazała się wytchnieniem nie tylko dla mojego ciała, ale też duszy. Przynajmniej częściowym.
Ostatnio edytowano 12 paź 2014, o 17:35 przez Krzych, łącznie edytowano 20 razy