Moje dolegliwości zaczęły się kilka lat temu, bo gdzieś w 2009 lub 2010 roku. Wszystko zaczęło się standardowo bardzo niewinnie - drobne wzdęcia, gazy czy "okazjonalne" parcie, gdy szykowała mi się jakaś poranna podróż samochodem i wyjście z domu bez wizyty w toalecie. Niestety organizm był tak przebiegły, że w domu się nie chciało, a w samochodzie brzuch szalał. Zdarzało mi się wyskakiwać do lasu tylko po to, żeby zsunąć spodnie, oziębić tyłek i stwierdzić, że jednak mi się nie chce
To był czas, kiedy wyjechałam na studia. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że "coś" się zaczyna. Samodzielne dbanie o siebie wiązało się ze zmianą diety - w moim przypadku na nieco zdrowszą, bo zaczęłam regularnie jeść płatki owsiane, unikać smażonego, polubiłam wodę. Nie była to radykalna zmiana np. z fastfoodów na "zielone", bo od zawsze lubiłam warzywa i owoce i nie trzeba było mnie zmuszać do ich spożywania.
Schudłam, miałam dużo energii i czerpałam radość z życia. Jedynie okazjonalne "świdrowanie" w brzuchu podczas jazdy pociągiem czy tramwajem niepokoiło mnie dosyć mocno.. no i wzdęcia. Okrutne wzdęcia, które powodowały bóle brzucha. Powietrze gromadziło się we mnie i nie chciało za cholerę wyjść. A jak z czasem zaczęło wychodzić to.. no cóż, wolałam być sama w pokoju. Nie pomagały na to espumisany i inne tego typu preparaty. Zaczęłam podejrzewać, że chleb, który sama piekłam (z mąki żytniej i pszennej, z dużą ilością siemienia lnianego, pestek dyni i słonecznika) jest winowajcą, więc go odstawiłam. Niestety nie mogę powiedzieć, że to pomogło.. poza tym wtedy aż tak mocno nie obserwowałam reakcji swojego organizmu.
To były początki.. a co później? Bóle brzucha, wzdęcia i gazy. Codziennie. Dla osoby, która wynajmuje mieszkanie z innymi i nie ma "gdzie uciec" to była katorga. W aptece usłyszałam, że niemożliwe jest, aby osoba w moim wieku wydalała z siebie coś takiego.. że może coś z wątrobą?
Jakoś wtedy zaczęłam się interesować tym, co się ze mną dzieje. Diety nie zmieniałam jakoś kategorycznie, choć częściej zdarzało mi się zjadać produkty "zakazane", bo irytowało mnie to, że odżywiam się zdrowo, a mam problemy z układem trawiennym.
Pomocy zaczęłam szukać początkowo u lekarza rodzinnego, dostałam
Debretin (pewnie coś w stylu Debridatu, o którym inni na tym forum wspominali). Oczywiście lekarz po "fachowym" przeszczypaniu mojej skóry stwierdził, że jestem wrażliwa, emocjonalna, nakręcona, że za dużo się stresuję i że oczywiście wszystko jest w mojej głowie.. Mimo swojej irytacji zjadłam ze 2 opakowania leku i zapomniałam o tym, że można mieć jakiekolwiek problemy z gazami czy wzdęciami. Było cudownie, nawet zapominałam o braniu tabletek. Niestety moje szczęście nie trwało długo, bo wszystko wróciło ze zdwojoną mocą. Nie pamiętam w jakiej kolejności, ale później dostałam jeszcze kilka opakowań debretinu, polprazol ("na próbę"), mimo że nie miałam zgagi czy niestrawności.., odstawiłam tabletki antykoncepcyjne, wróciłam do nich, zrobiłam badania, które powinien mi zlecić x-czasu temu ginekolog - mocz, krew, wątroba - podstawy, wszystko było okej.. ale brzuch nadal bolał - praktycznie codziennie w godzinach popołudniowych (16). Zaczęłam walczyć o wizytę u gastrologa. Proszenie się o pomoc, ignorancja i powątpiewanie lekarzy jest najgorszym etapem tej choroby, ponieważ po nim następuje zrezygnowanie. Zaczynasz wierzyć, że jesteś nienormalny. Ja im nigdy nie uwierzyłam, że sobie wymyśliłam to wszystko, co się ze mną działo i że mogę to "ot tak" wyłączyć i powstrzymać, kiedy zajmę się swoją głową.. Bo choć u mnie w życiu działo się bardzo dobrze to często jedyną pomocą było wypicie piwa, by brzuch przestał boleć..
Gastrolog nie okazał się skuteczniejszym lekarzem. Przeszłam przez xifaxan (bodajże połączony z enterolem), który dostałam bez przeprowadzenia żadnych badań. Co tu dużo mówić - pomógł.. ale tylko wtedy, gdy go brałam. Wtedy zdałam sobie sprawę, że moje stolce na ogół są za luźne, bo dopiero w trakcie brania lekarstwa stały się normalne. Oczywiście szczęście nie trwało długo, bo gdy tylko lek się skończył wszystko wróciło do "normy"..
Badania wypłakałam, dosłownie. Płacząc prosiłam lekarza by przestał ignorować moje problemy, że chcę się zbadać.. a lekarz rzeczowo tłumaczył, że "nie jestem pierwsza", która przychodzi z bolącym brzuszkiem. Ostatecznie płacz sprawił, że doktor z lekkim fochem "ja ci pokażę, że się mylisz" zlecił mi gastroskopię, kolonoskopię i badanie kału. Wtedy byłam w takim stanie psychicznym, tak zmęczona traktowaniem lekarzy, że modliłam się, aby z badań coś wyszło, żebym w końcu wiedziała co mi jest. Gastroskopia wykazała złe funkcjonowanie, bodajże dolnego zwieracza przełyku - żołądek na czczo był pełen żółci. Badanie kału nie wykazało nieprawidłowości. W tym czasie także próbowałam odstawić produkty mleczne, bo wydawało mi się, że mogę nie trawić laktozy.. (lekarz nie zlecił badań, zignorował to).
Kolonoskopia była katorgą, której po dziś dzień nie potrafię zrozumieć.. ludzie wychodzili po 20 minutach z gabinetu, a ja siedziałam tam ponad godzinę - zapłakana, z wzdętym brzuchem, słaba.
Pomimo wykonania tych badań nigdy nie usłyszałam od doktora diagnozy. Zwieracz przełyku źle funkcjonuje od stresu i może to wszystko z czasem się samo naprawić, a sama mogę sobie pomóc nie jedząc tłustego i smażonego. Od tamtego czasu (a były to wakacje) bóle brzucha zmniejszały się, wzdęcia także, ale pojawiły się biegunki, lęk przed wyjściem z domu, zgaga, problemy z odbijaniem się, cofanie się treści pokarmowej do przełyku, ucisk w przełyku. Wróciłam do produktów mlecznych, a samo picie mleka zaczęło mi pomagać w walce ze zgagą.
Po drodze, po badaniach - zjadłam jeszcze metronidazol, który mi nie pomógł. Dostałam
loperamid, bo po badaniach nie radziłam sobie z biegunkami oraz preparat ziołowy w kropelkach -
iberogast i colinox, a także
meteospasmyl w razie "ataku" boleści i wzdęć.
Wydaje mi się, że
iberogast mi pomagał. Zużyłam kilka butelek tego drogiego preparatu.. zmieniłam dietę na bardziej lekkostrawną (biały chleb, kisiel, budynie, galaretki)... rezultat jest tylko na wadze, ponieważ jem więcej, żeby mnie nie piekło i nie ssało charakterystycznie w żołądku i przytyłam jakieś 5kg. Niestety luźnych stolców nie jest w stanie nic powstrzymać. Muszę wstawać wcześniej, bo czasem bywają poranki, gdy 20 minut spędzam na toalecie czy też biegam tam z 5-6 razy dziennie. Od jakiegoś roku jestem regularnie osłabiona, gorzej śpię, gorzej znoszę stresujące sytuację, mam nawracające infekcje grzybicze kobiecych miejsc. Łączę to wszystko z moimi dolegliwościami żołądkowymi.. Mimo to można powiedzieć, że jestem ustabilizowana. Bywają chwile, gdy jest gorzej, ale ostatnio udało mi się wyjść na długi spacer, pójść na basen i na wrotki..
Gdy przeczytałam Wasze historie poczułam się "jak w domu", wśród ludzi, którzy zrozumieją moje problemy. Nie chcę, żeby układ pokarmowy kierował moim życiem, chcę bez strachu wyjść na spacer, do sklepu, bez charakterystycznego kręcenia w żołądku, bez panicznego poszukiwania toalety. I nie chcę więcej słyszeć, że sobie wymyślam!
My sobie tego nie wymyślamy.